Z biegiem czasu,życie przestaje być proste,Nie jest tak łatwo jak mogłoby się wydawać.Ciągnie do hajsu,a jak nie ma ciągnąć,skoro go nie ma,Nie możemy ciągle udawać ,że jest dobrze.Nie ma zapasu sił,chęci,zaczynamy się różnić,Przestajemy na tych samych falach nadawać.Wydaje się nam,że wiemy co się święci,A to sprawia,że ręce zaczynają nam opadać.Dla jednych życie na ziemi to piekło,Dla drugich to wymarzony eden,Mimo,że do celu daleko szczęśliwy jestem,że na razie dotąd doszedłem.Lata uciekają jak piasek przez palce,Cieszę się,że mogę powiedzieć "Kocham cię"tacie i matce.Zaciśniętą mam pieść dla tych co w ciągłej walce,dla tych ,którzy odeszli w górze dwa palce.Ooo Nie martw się,będzie dobrze,wiem łatwo powiedzieć,ale lepiej mieć nadzieję,niż siedzieć i nic nie mieć ,chciałbyś nie wiedzieć,a najlepiej zniknąć.Mam klucz dla ciebie,chodź naprawimy wszystko...chodź naprawimy wszystko...
Kiedy się uwolniłam od tłumu ludzi,który się wziął nie wiem skąd,poczułam,że Daniel nie trzyma mnie już za rękę.O co tu do cholery chodzi?!...Zimny podmuch wiatru otulił moją skórę.
-Dlaczego mnie nie posłuchałaś?!-chwila...Rose?
Nagle dziewczyna pojawiła się przed moimi oczami.
-Przecież nawet ze sobą nie rozmawiałyśmy.-odparłam.
-Chciałam ci pomóc i zabić w lesie.Nie jesteś jedyną która przez niego cierpi.
-Przez kogo?
-Harry 'ego złotko.A co do Daniela to ściema.Otwórz oczy.-cwaniacko się uśmiechnęła-Całe twoje życie to oszustwo,wszystko ustawione,a ty o niczym nie wiesz.A chciałam być miła.
-Zabijając mnie?!Rose do cholery!Harry ci już do końca zrył psychikę!Jesteś już jego marionetką.
Wyciągnęła broń w moim kierunku.
-Ja?!A może to ty?
Po czym rozległ się strzał,a z mojej klatki piersiowej rozlewała się krew.
Obudziłam się z krzykiem.Musiałam zasnąć podczas rozmyślania.Dobrze,że to nie prawda.Usłyszałam pukanie o drzwi.
-Proszę!
-Lucy wszystko w porządku?Słyszałem krzyki.
-Tak,wejdź Daniel.
-O co chodzi?-zapytał siadając blisko mnie i łapiąc za dłoń.
-Zasnęłam i miałam nieprzyjemny sen
-Tutaj nie musisz się bać.-powiedział i złączył nas w pocałunku ,który oddałam.
Dziwne.Całując się z Danielem czułam się zupełnie inaczej niż z Harrym.Był czuły.W porównaniu z Hazzą ,był to pocałunek jak ze szczerego serca.Dotarło do mnie ,że dla Harry' ego byłam kolejną dziwką,tylko że ze mną trzeba chodzić,aby się przespać.
-Może jednak chcesz zostać w domu?
-A może się przejdziemy?
Poszliśmy na spacer było bardzo przyjemnie,jednak nie mogłam się do końca skupić i odprężyć.Cały czas myślałam o śnie,o Harrym, o Rose.Co ten sen miał znaczyć?
-Lucy!
-yyy...tak?Coś się stało?
-Ty mi to powiedz!O co chodzi?!Jeżeli mnie nie kochasz i nie darzysz choć kroplą sympatii to powiedz i nie dawaj nadziei!Nie tylko ty masz uczucia.-powiedział i odszedł.Wspaniale!Po prostu mogę być z siebie dumna. Trzeci chłopak któremu zaufałam odstawia mnie,a przez co?!Przeze mnie!Poszłam nad jezioro,które pokazał mi Daniel.Mówił,że kiedy miał problemy i przychodził w to spokojne miejsce wszystko zaczynał rozumieć i znajdywał najlepsze rozwiązanie dla wszystkich.Usiadłam tuż przy brzegu.Jedna część mojego snu się spełniła.Tego wieczoru Daniela nie ma przy mnie,chociaż wcześniej był.Wyciągnęłam komórkę i odblokowałam ją.Do moich oczu napłynęły łzy.
Dlaczego to wszystko musiało się akurat tak potoczyć?Jaki to ma sens?Po co to wszystko?Czy to ja mam się czegoś nauczyć czy Harry?Położyłam się na trawie i popatrzyłam na gwieździste niebo.Daniel się nie mylił.Wiem już co muszę zrobić.Wróciłam do domu.Weszłam po cichu po schodach i do swojego pokoju.Zapaliłam światło i wyciągnęłam walizki,które Daniel przyniósł od mamy,gdy ich nie było.Spakowałam rzeczy,które również tam były.Położyłam się spać.To ostatnia moja noc w tym domu.Rano obudziłam się o 7. Wszyscy byli na nogach.Dziś jest piątek,ale Daniel ma wolne w szkole.Zdziwiłam się czemu tak wcześnie wstał.Wolałabym,żeby go nie było.Spojrzeli na siebie zaskoczeni ,kiedy zeszłam do kuchni z walizką.
-Wyjeżdżasz?-zapytała jego mama.
-Ymm...tak na to wygląda.Mam już wystarczającą liczbę pieniędzy.Dziękuję,że zgodziła się pani mnie tu zatrzymać no i ... dziękuję ci Daniel,że nie toczyłeś ze mną wojny.-w ostatnim zdaniu zwróciłam się do chłopaka.
-Dokąd wyjeżdżasz?
-Myślę,że pora,żebym wróciła do Londynu.Tam chyba jest moje miejsce.
-Wszędzie dobrze ,ale w domu najlepiej.-powiedziała pani Parker i lekko się uśmiechnęła.Ale mi nie było do śmiechu.Nienawidziłam tego miejsca,ale musiałam.Nie miałam innego wyjścia.
-Przepraszam za niegrzeczność ,ale to określenie pasuje do waszej rodziny,ale nie do mnie.Wszędzie jest lepiej dla mnie,byle nie w Londynie.-zapadła chwila ciszy,którą przerwałam-No...to ja już pójdę.Dziękuję pani za wszystko.
Wyszłam z domu.Kiedy przeszłam jakieś 10 kroków,odwróciłam się.Daniel stał przed domem i odprowadzał mnie wzrokiem.Nie zamierzał mnie zatrzymać.Może to i lepiej.Odprawa na lotnisku minęła szybko,droga minęła mi w miarę spokojnie.Kiedy wyszłam z samolotu moje serce załomotało jak oszalałe ,bo oczy ujrzały ten widok.
Chciałam biec,ale się powstrzymałam,bo wiedziałam,że na pewno nie na mnie czeka.Prawdopodobnie,któryś z chłopaków miał przylecieć lub Harry się gdzieś wybiera.Jednak żadna z tych opcji nie była poprawna.Obok mnie przebiegła dziewczyna i wpadła w ramiona loczka,a jego twarz od razu się rozpromieniła...